W sobotę swoje mecze w ramach piątej kolejki spotkań grupy małopolsko-świętokrzyskiej rozegrali dwa nasi przedstawiciele. Kolejne powody do radości swoim kibicom dali gracze Podhala Nowy Targ, efektownie rozprawiając się z Wisłą Sandomierz. Za to niedosyt ponownie czuć mogą fani Porońca Poronin, który tylko zremisował w Muszynie z Popradem.
NKP Podhale Nowy Targ – Wisła Sandomierz 4:0 (2:0)
Bramki: 1:0 Pająk 1, 2:0 Świerzbiński 40 z rzutu karnego, 3:0 Świerzbiński 58, 4:0 Mikołajczyk 79.
Podhale: Różalski – Basta, Mikołajczyk, Urbański, Gąsiorek ŻK (78 Anioł) – Komorek (64 Duda), Świerzbiński, Czubin, Borowicz – Fałowski (58 Lizak), Pająk (67 Kurowski).
Wisła: Kozłowski – Chorab (89 Kosno), Beszczyński, Korona ŻK, Bażant ŻK – Adamczyk (60 Zimoląg), Szepeta, Mykytyn, Wolan – Szustak (79 Kwiecień), Michalski.
Sędziował: Rafał Pąchalski z Krakowa. Widzów: 500
Lepszego początku gospodarze wymarzyć sobie nie mogli. Już pierwszy ich celny strzał oddany w 20 sekundzie dał im prowadzenie. Bartłomiej Pająk bardzo przytomnie przymierzył z okolic 25 metra. – Bramkarz był ustawiony na „krótkim" słupku, uderzyłem więc po długim rogu i mimo że strzelałem moją słabszą lewą nogą, udało się precyzyjnie trafić w piłkę. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się tak szybko zdobyć gola. Satysfakcja jest więc podwójna – przyznał strzelec bramki, która tak naprawdę „ustawiła" mecz w kolejnych jego minutach. Gospodarze spokojnie kontrolowali przebieg wydarzeń na murawie. Goście tylko sporadycznie zagrażali bramce Mariusza Różalskiego. Bramkarz Podhala w pierwszej połowie wykazać się m usiał jedynie w 17 min, kiedy wyłapał „soczyste" uderzenie z 20 metrów Bartosza Szepety. Za to nowotarżanie z wykreowaniem akcji ofensywnych nie mieli większych problemów. W 14 min wyprowadzili świetną kontrę. Sebastian Świerzbiński przejął piłkę w środkowej strefie boiska, rozegrał ją na jeden kontakt z Borowiczem, po czym ta trafiła w pole karne do Michała Czubina, ale jego strzał z 10 metrów świetnie wybronił Jakub Kozłowski. W 21 min szczęścia zabrakło Fabianowi Fałowskiemu, po którego strzale piłka trafiła w poprzeczkę. Wreszcie w 40 min prawą stroną przedarł się w pole karne Wisły Rafał Komorek i został sfaulowany przez Pawła Bażanta. Rzut karny pewnie wykorzystał Sebastian Świerzbiński i już do przerwy nowotarżanie mieli dwa gole zaliczki.
Goście jeszcze w przerwie mocno się motywowali i zmobilizowani wyszli na druga połowę. Szybko ich zapędy ostudził Świerzbiński, który w 58 min zdobył zdecydowanie najładniejszą bramkę meczu. Kapitan Podhala nie zastanawiając się zbytnio przymierzył z 25 metra i piłka wylądowała w samym „okienku". Wynik ustalił w 79 min Daniel Mikołajczyk, który w swoim stylu świetnie zachował się przy rzucie wolnym i po dośrodkowaniu w pole karne Wisły przez Świerzbińskiego, ubiegł obrońców z Sandomierza i efektowną „główką" posłał futbolówkę tuż pod poprzeczkę.
- Plan był taki aby od samego początku zagrać odważnie i w pierwszych 10 minutach „siąść" na przeciwnika. Jednak tego, że tak szybko zdobędziemy prowadzenie, raczej nikt z nas nie zakładał. Pozostaje się cieszyć, bo od razu grało się nam dużo łatwiej. Potem prze kilkanaście minut mieliśmy trochę problemów z dobrze zorganizowaną defensywą Wisły, ale kolejny raz Rafał Komorek zrobił świetną robotą i wypracował drugiego gola, który myślę odebrał wiarę drużynie przyjezdnej. Po przerwie mimo dwubramkowego prowadzenia udało się zachować koncentrację, o co apelowałem w szatni, a efektem tego były dwa kolejne trafienia – cieszy się szkoleniowiec Podhala, Marek Żołądź, który po raz kolejny postarał się o niespodzianki w wyjściowej „jedenastce". Tym razem największym zaskoczeniem było delegowanie na lewą stronę obrony Sebastiana Gąsiorka, który do tej pory operował głównie w środkowej strefie boiska: - Przy kontuzjach Marcina Bobaka i Petera Drobnaka, zrobił się mały problem na lewej stronie. Chcieliśmy wykorzystać więc potencjał Sebastiana. Trochę czasu minęło od jego ostatniego występu na boku obrony, bo z tego co wiem było to za czasów jego gry w Bruk Becie Nieciecza dobrych parę lat temu, ale jest to na tyle doświadczony zawodnik, że byliśmy spokojni o to, że da sobie radę. Myślę, że podołał temu. Poza tym tego typu rotacjami w składzie czy zmianami na poszczególnych pozycjach, dajemy sygnał, że nikt nie może poczuć się pewnie, że jest rywalizacja w drużynie i prędzej czy później, każdy dostanie swoją szansę – tłumaczy opiekun Podhala.
- Nie wychodzą nam wyjazdowe mecze. Gramy 50 procent tego co potrafimy zagrać na swoim boisku. Dziś chyba jeszcze byliśmy w autobusie kiedy gospodarze zdobyli pierwszego gola. Potem myślałem, że to 0:1 uda się nam dotrzymać do przerwy, w szatni poukładamy pewne rzeczy i w drugiej połowie ruszymy do odrabiania strat. A tu w końcówce dostajemy drugiego gola po rzucie karnym. Próbowaliśmy jeszcze walczyć, ale gospodarze na niewiele nam pozwolili – przyznał trener Wisły, Adam Mażysz, który odniósł się także do reakcji grupki kibiców gości, którzy w mocnych słowach zaraz po meczu wyrazili swoje niezadowolenie z postawy swojego zespołu: - Łatwo jest krzyczeć i krytykować. Trzeba jednak pamiętać, że zespół tak naprawdę udało się skompletować półtora tygodnia przed startem ligi. Wszystko było robione na wariackich papierach. Nic dziwnego, że wyniki są takie, a nie inne. Potrzeba czasu aby ten zespół zaczął prawidłowo funkcjonować – podkreślił szkoleniowiec z Sandomierza.
Poprad Muszyna – Poroniec Poronin 2:2 (1:2)
Bramki: 0:1 Żurawski 5, 1:1 Tokarz 7, 1:2 Gadzina 28, 2:2 Tokarz 82.
Poroniec: Zając – Gryźlak (75 Kępa), Bartos, Pluta, Kogut – Wolański, Malinowski, Gadzina, Leszczak (40 Senderski), Madejski – Żurawski.
Zaczęło się po myśli Porońca. W 5 min Piotr Madejski prawą stroną boiska uruchomił podaniem Michała Gryźlaka, ten przebiegł z piłką kilka metrów po czym zagrał ją w pole karne wzdłuż linii pola karnego, gdzie akcję celnym strzałem sfinalizował Maciej Żurawski. Gospodarze wyrównali po upływie 2 minut. Strzał z rzutu wolnego jednego z graczy Popradu Mateusz Zając obronił, ale wobec dobitki Sylwestra Tokarza był bez szans. W 28 min Poroniec odzyskał prowadzenie. Żurawski wystąpił tym razem w roli asystenta. Z okolic środka boiska posłał prostopadłe podanie do Rafała Gadziny, a ten mimo asysty obrońców gospodarzy, oddał skuteczny strzał.
Wynikiem 1:2 zakończyła się pierwsza połowa. Druga była wyrównana. Żadna ze stron nie osiągnęła jakoś specjalnie przewagi, niemniej Poroniec miał dwie szansę, na to aby zdobyć trzeciego gola i tym samym rozstrzygnąć raczej losy tego spotkania. Jednak uderzenia Madejskiego i Szczepana Koguta były minimalnie niecelne. Gospodarze – których od tego sezonu w roli trenera prowadzi były szkoleniowiec Porońca Marcin Manleski – ambitnie dążyli do odrobienia strat i z każdą minuta poczynali sobie coraz śmielej. I w 82 min doprowadzili do stanu 2:2, za sprawą ładnego uderzenia z dystansu ponownie Tokarza.
- Nie jesteśmy zadowoleni remisu. To dla nas strata dwóch punktów, niż zyska jednego. Nie może być inaczej, skoro dwa razy prowadziliśmy i w pierwszej połowie naprawdę graliśmy bardzo dobrze. Nie wiem co stało się z nami po przerwie. Zabrakło przede wszystkim konsekwencji, ale i skuteczności bo z tych dwóch sytuacji przynajmniej jedna powinna zakończyć gole i byłoby po meczu. Na pewno musimy się zastanowić nad golami traconymi w końcówkach spotkań. Nic nie dzieje się przecież z przypadku. Raczej nie szukałbym przyczyny w przygotowaniu fizycznym. Problem raczej tkwi w głowach – ocenił szkoleniowiec Porońca, Przemysław Cecherz.
Złą wiadomością oprócz straty dwóch punktów dla zespołu z Poronina są także kontuzje Sebastiana Leszczaka i Michała Gryźlaka. Szczególnie groźnie wygląda uraz pierwszego z nich, który ze wstępnych diagnoz może mieć problemy z więzadłami w kolanie.
|