START
powrót do strony głównej
     Galeria fotografii
fotografie sportowe
     Terminarz
kalendarium wydarzeń sportowych
     Wyniki
tabele z wynikami zawodów, etc...
Podhale-Sport
Sport UM Zakopane
Sport Bukowina Tatrzańska
Sport UG Czarny Dunajec
Sport UG Poronin
Sport UG Jabłonka
Zakopiańska Liga Biegowa
Sport i zdrowie
EUROPEAN CLIMBING ROUTE
Szkoła Mistrzostwa Sportowego
Sportowcy Podhala
Plebiscyt Najlepszy Sportowiec Podhala
Orlen CUP
Igrzyska STO
Igrzyska lekarskie
ZIMOWE IGRZYSKA POLONIJNE
Olimpiada młodzieży
Igrzyska Olimpijskie Mistrzostwa Świata Igrzyska Europejskie
Tour De Pologne Maratony LANG TEAM
Uniwersjady, MS Juniorów ZIOM
COS Zakopane
Obiekty Sportowe
Rozmaitości
 Kluby sportowe
REDAKCJA
Linki
Zapowiedzi

Dyscypliny
Biathlon
Biegi narciarskie
Dart
Hokej
Kajakarstwo
Konkurencje konne
Koszykówka
Kręgle
Lekkoatletyka
Łyżwiarstwo
Narty
 Piłka nożna
Piłka ręczna
Pływanie
Podnoszenie ciężarów
Rowery
 Siatkówka
Ski-Alpinizm
 Skoki narciar. i kombinacja
Snowboard
Sporty extremalne
Sporty motocyklowe
Sporty pożarnicze
Sporty samochodowe
Sporty samolotowe
 Sporty walki
Strzelectwo
Tenis ziemny i stołowy
Unihokej
Wędkarstwo
Wspinaczka
Żeglarstwo

Partnerzy
    Zakopane       UG Jabłonka
  

     wyniki-skoki


 
Gabinet Terapii
   
   Keti


   Skijumping
  AZS-Zakopane  


TZN Zakopane







KS Pieniny




  mecze na żywo
wyniki na żywo
 

Sportowcy Podhala
Odszedł od nas znany skoczek Andrzej Sztolf
 dodano: 1 Lutego 2012    (źródło: fot archiwum W Szatkowskiego.)


 Dzisiaj w wieku 70 lat zmarł Andrzej Sztolf. Był skoczkiem narciarskim, mistrzem Polski,(1965 r) olimpijczykiem ( 1964 Innsbruck), dwukrotnym medalistą Uniwersjady. ( brązowy medal 1964 Szpindlerowy Młyn  i  srebrny 1966 Sestriere)
 


 
 A tak o Andrzeju Sztolfie pisał Wojciech Szatkowski w swojej ksiązce  Od Marusarza do Małysza.
 
"Nigdy nie byłem grzecznym chłopcem" - Andrzej Sztolf.
Już sam tytuł tego tekstu sugeruje, że będzie on dotyczył człowieka, o którym można powiedzieć, że "z niejednego pieca chleb jadał". Jest to zgodne z prawdą. Andrzej Sztolf z pewnością nie należał do "grzecznych" chłopców, używał życia i sprawiał swojemu trenerowi - Mieczysławowi Kozdruniowi, mnóstwo kłopotów. Lubił się bawić, tańczyć, co nie szło w parze ze sportowym stylem życia. Dla niego sport był przygodą, środkiem do zwiedzania świata, a nie celem samym w sobie. Zapytany, czy zmieniłby coś w swoim życiu z perspektywy około 30 lat od zakończenia kariery sportowej, odpowiada:- Prowadziłbym bardziej sportowy styl życia, co pomogłoby mi niewątpliwie w osiągnięciu lepszych wyników sportowych. Moja kariera sportowa w zasadzie była ciągłym popadaniem z jednej skrajności w drugą. Byłem zawieszany w prawach zawodnika kadry narodowej, za niewątpliwe "wyskoki", przeczące sportowemu trybowi życia. To powodowało u mnie narzucenie sobie ostrego reżimu treningowego i zmianę sposobu życia na mniej "wesoły" i wracałem do kadry. Ale taki już po prostu byłem - dodaje Andrzej Sztolf.
* * *
Urodził się 9 czerwca 1941 r. w Przeworsku. Ponieważ jego rodzice, Łucja i Tadeusz, uprawiali sport i byli nauczycielami wychowania fizycznego, to od małego Andrzej szedł w ich ślady. Dosyć długo szukał jednak "swojej" dyscypliny sportowej i chyba do końca jej nie znalazł. Został skoczkiem i startował w zimowych igrzyskach olimpijskich, ale oprócz narciarstwa drugą jego sportową pasją była lekkoatletyka. Nie mógł się zdecydować, której z tych dwóch dyscyplin poświęcić więcej czasu. Ostatecznie wybrał skoki. W 1949 r. rodzina Sztolfów przeniosła się do Szklarskiej Poręby. Tam, koło szkoły znajdowała się niewielka skocznia narciarska z drewnianym rozbiegiem. - Skakałem na niej do 27 metrów - wspomina Andrzej Sztolf. Zajęcia na skoczni przeciągał zawsze do późnego wieczora. Taka zaprawa przyniosła efekty. Zwyciężył w skokach w zawodach mistrzowskich pionu sportowego "Kolejarz". W 1956 r., czyli w wieku 15 lat, trafił do rozszerzonej kadry narodowej juniorów. W pięć lat później znalazł się w kadrze seniorów. Podczas zakopiańskiego "fisu" w 1962 r. był jednym z przedskoczków.
Poprosiłem go o charakterystykę jego kolegów ze reprezentacji Polski, z którymi skakał w czasie swojej kariery. Zaczął od trenera Mieczysława Kozdrunia.
To był wspaniały człowiek, który był dla nas jak drugi ojciec. Jednocześnie bardzo wymagający, wzbudzający szacunek oraz respekt. To był niepowtarzalny człowiek. Uczył nas nie tylko skakania, dużą wagę przywiązywał do tego byśmy czytali książki, rozmawiał z nami o tym, co chcemy robić w przyszłości, wskazywał na możliwości znalezienia sobie miejsca w życiu i inspirował do wielu pożytecznych działań. Potem Józef Przybyła. Przybyła dołączył do kadry w 1963 r. Był to nieprawdopodobny talent, nawet jeśli spojrzeć na niego z punktu widzenia lekkoatletyki, którą w tym okresie przecież uprawiałem. Ten chłopak był kompletnym lekkoatletą: to znaczy posiadał nieprawdopodobną skoczność, szybkość zbliżoną do sprintera i jednocześnie wielką zdolność ruchową. Jak skakałem 180 cm wzwyż. To był mój życiowy rekord, a "Justek" skakał tyle samo, ale na bosaka. Sześćdziesiąt metrów biegał w czasie 6,9 sekundy, w co z początku nie mogłem uwierzyć i kilkakrotnie sprawdzałem swój stoper. Skakał na nartach w sposób naturalny. Gdy przyszedł do kadry, to lądował na dwie nogi, bez telemarku. Trener Kozdruń próbował go nauczyć lądowania klasycznego. Nauczył go tego w końcu, ale "związał" tego chłopaka w powietrzu, to znaczy "Justek" za dużo myślał o właściwym lądowaniu, zapominając o długości. Przyszedł zupełnie surowy, a podczas Turnieju Czterech Skoczni na dwóch obiektach ustanowił rekordy. Najlepsze skoki osiągnął w wieku 17-19 lat, potem na skutek zaleceń trenera i zwężenia nart skakał trochę gorzej. Był jednym z faworytów Zimowych Igrzysk w Innsbrucku w 1964 r. Ja też tam startowałem. Niestety nasza forma przed olimpiadą była słaba, uważam, że zbyt długo skakaliśmy na dużej skoczni. "Justek" był w Innsbrucku dziewiąty, Wala 14, a ja 26. Następny z kolegów to Józef Kocyan. To był młodszy ode mnie zawodnik. Miał w powietrzu bardzo lotną sylwetkę. Był niewysoki, szczupły i bardzo dobry technicznie. Tu bym szukał jego sukcesu na skoczni "mamuciej" w Vikersund. Bardzo inteligentny chłopak, wesoły i z humorem.
Piotr Wala z kolei bardzo dużo pracował nad sobą, był to chłopak z dużym poczuciem humoru. Piotrek był pupilem trenera Kozdrunia, z którym sąsiadował w Bielsku-Białej. Łaciak był prostym chłopakiem ze Szczyrku, ale świetnym zawodnikiem. Bardzo dobry motorycznie: szybki, wysoki i szczupły.
Sport traktował nie jako cel swego życia, lecz przede wszystkim jako przyjemność. Niczego jednak z lat spędzonych na skoczniach świata, nie żałuje:
Miałem organizm, który od małego był przyzwyczajony do wysiłku. Miałem więc potrzebę zmęczenia się. Trening, nawet najcięższy, siłowy, sprawiał mi przyjemność. Takie samo uczucie wywoływała rywalizacja. Lubiłem być najlepszy. Satysfakcjonował mnie efekt, czyli wynik. Jednocześnie robiłem rzeczy, które trochę przeczyły tzw. sportowemu trybowi życia. Bardzo lubiłem się bawić, tańczyć, nie opuszczałem żadnej okazji do wesołego spędzenia czasu. Dlatego, wydaje mi się, że byłem "czarną owcą" w grupie skoczków. Nigdy nie byłem grzecznym chłopcem. Najlepiej z chłopaków tańczyłem, lubiłem się dobrze i modnie ubrać. Zdaję sobie sprawę, że najwięcej z wszystkich zachodziłem trenerowi Kozdruniowi za skórę. Miałem przez swój niesportowy styl życia konflikty z trenerem i niektórymi działaczami sportowymi.
Oprócz narciarstwa był też dobrym lekkoatletą, a jego "koronną" konkurencją był skok o tyczce.
Mój rekord w skoku o tyczce wynosi to 4 6 m. Byłem też mistrzem województwa krakowskiego w tej konkurencji. W 1962 r. w skoku o tyczce byłem w "piętnastce" najlepszych w kraju. Pamiętam ten wynik z rankingu umieszczonego w czasopiśmie "Lekkoatletyka". Skakałem też wzwyż, ale bez lepszych wyników. Latem pasjonowała mnie lekkoatletyka, a zimą narciarskie skoki. Ważnym sukcesem w tej konkurencji była dla mnie Uniwersjada w 1966 r. i srebrny medal w skokach. Przegrałem tam tylko z Yukio Kassayą, także dlatego, że podczas próbnej serii skręciłem nogę. Trzeci był wtedy Fujisawa, który niedługo po Uniwersjadzie zdobył tytuł wicemistrza świata w Oslo na dużej skoczni.
Mister Uniwersjady w Sestrieres
Na Uniwersjadzie w Szwajcarii gospodarze zorganizowali wśród zawodniczek i zawodników konkurs na Miss i Mistera Uniwersjady. Panowała świetna atmosfera, świadcząca o tym, że studenci - narciarze potrafią też świetnie się bawić. Podczas konkursu o zwycięstwie decydowała suma wyników w następujących konkurencjach: objętość klatki piersiowej, wielkość bicepsów, dowolny układ gimnastyczny (najwyżej punktowano akrobacje). Ostatnią z konkurencji było gaszenie świec stojących w linii 50 cm jedna za drugą, jednym dmuchnięciem, po uprzednim wykonaniu ośmiu szybkich obrotów. Okazało się, że zwycięzcą i Misterem Uniwersjady w Villars został Andrzej Sztolf, przed zawodnikiem szwajcarskim i kolegą z reprezentacji - skoczkiem Piotrem Walą.
Wracając do kraju liczył, że wystartuje na mistrzostwach świata w Oslo, na które szykowała się ekipa polskich skoczków. Stało się jednak inaczej. - Przed wyjazdem na Uniwersjadę, po drodze do domu wdałem się w bójkę i znokautowałem komendanta milicji w Jordanowie. Gdy startowałem w Villars toczyło się w mojej sprawie postępowanie karne i przez to nie pojechałem na mistrzostwa świata. Na lotnisku Okęcie czekały na mnie dwie delegacje: pierwsza z rodzimego klubu AZS i grupa milicjantów. Potem startował, ale już bez większych sukcesów sportowych. Dlatego w 1971 r. podjął decyzję o zakończeniu kariery sportowej. Na krakowskiej politechnice ukończył studia, które trwały aż 13 lat. Był w tym względzie absolutnym rekordzistą. Napisał pracę magisterską i zajął się pracą zawodową.
Do niebezpieczeństwa można się przyzwyczaić
Pytany o swoje odczucia na skoczniach na których skakał, stwierdza, że u skoczka najważniejsza jest odwaga, czasami jednak skokowi towarzyszył strach. Jednak potrafił go przezwyciężyć.
Uważam, że ciągłe spotykanie się przez skoczków z bodźcami zewnętrznymi, jak wysokość, niebezpieczeństwo, wiatr, powoduje przyzwyczajenie. Oznacza to, że w skoku zawodnik z czasem przestaje się bać, co nie oznacza, że nie boi się w ogóle. Przykładem niech będzie fakt, że kiedyś mieliśmy skakać do basenu z wieży dziesięciometrowej, to z całej grupy skoczków, skakało nas tylko dwóch lub trzech: "Dzidek" Hryniewiecki, Władek Tajner i ja. Reszta miała stracha. Ci sami ludzie skakali ponad 100 metrów na skoczni, ale tam było obycie ze zjawiskiem lotu. Odwaga u skoczka na pewno jest, ale ujawnia się dopiero podczas niebezpiecznych warunków, np. zmiennego i silnego wiatru. Za naszych czasów była większa urazowość niż dzisiaj. Większa była prędkość, zwłaszcza przy lądowaniu, kiedy osiągaliśmy prawie 130 km/ h. Gdy panowała śnieżyca, wiał coraz silniejszy wiatr, a karetka odwoziła rannych zawodników do szpitala, to muszę powiedzieć, że trzeba było mieć odwagę, by te czynniki przezwyciężyć, ruszyć z rozbiegu i daleko skoczyć. Trzeba było być "twardzielem". Ja w takich warunkach prawie zawsze dobrze wypadałem.
Uczucie lotu jest wspaniałe w momencie, gdy skok jest udany. Jest to pięć lub sześć sekund bierno-aktywnego zachowania i wewnętrzna satysfakcja z długiego i ustanego skoku. Gdy popełniałem błędy np. w wybiciu się na progu, czy w pierwszej fazie lotu, było zupełnie inaczej. Pojawiał się strach. Teraz, przy nowoczesnym sprzęcie, jest większa możliwość korekty takiego skoku, który jest nieudany. Myślę, że zawodnicy obecnie odczuwają jeszcze większą satysfakcję ze skoków, ponieważ są one dużo dłuższe.
Wspomina, że czasami zawody odbywały się w bardzo niebezpiecznych warunkach..
W jednym z sezonów skakałem na austriacko-niemieckim konkursie czterech skoczni. Skoki, potem pakowanie, kilkusetkilometrowa jazda autobusem, trening, konkurs i znowu. W Oberhofie, gdy wleźliśmy na górę, rozszalała się zadymka. Wszystko we mgle. Regulamin powiada, że wystarczy, by wiatr pędził pędził więcej niż pięć metrów na sekundę, a skakać już nie wolno. Tam, w Oberhof duło jak diabli. Cóż to jednak organizatorów obchodziło, zawodnicy byli ubezpieczeni, na trybunach zaś komplet publiczności. Interes to interes. Bałem się wtedy, miałem najzwyklejszego pietra. Trzeba brać pod uwagę takie emocje czy nie?
Cierpkie uwagi kieruje pod adresem niektórych dziennikarzy sportowych. Uważa, że za mało zajmują się obiektywną oceną konkurencji, a zbytnio zwykłym, i nie zawsze stojącym na wysokim poziomie, krytykanctwem, które tak naprawdę do niczego nie prowadzi:
Prasa sportowa robi lament przy pierwszej lepszej porażce faworyta. Nie szuka źródeł niepowodzenia, lecz wali na odlew. A pomijając już owe niespodzianki w naszej specjalności, to przecie nikt się nad tym nie zastanawia, iż porażka faworyta mogła wyniknąć nie dlatego, że on źle skakał, tylko dlatego, że jego przeciwnicy byli w tym dniu jeszcze lepsi od niego.

Po zakończeniu kariery pracował na różnych stanowiskach. W latach 1998 - 2000 prowadził wyciągi Górnośląskiego Ośrodka Narciarskiego w Szczyrku.  Mieszkał w Zakopanem Prowadził własną niewielką firmę - sprzedż i instalacja rolet okiennych. Zimą uczył jazdy na nartach. Uważał, że uprawianie sportu pomogło mu w życiu zawodowym. -" Miałem ambicję bycia lepszym od innych. Często pracowałem na stanowiskach kierowniczych. Byłem między innymi kierownikiem bazy wyciągowej na Śląsku. Starałem się by mieć większą wiedzę niż moi podwładni. I w tym chyba pomógł mi sport. W poprzednim ustroju specjalnie wiedza nie była zasadniczym elementem do osiągnięcia sukcesu, ale ja nie uznawałem partyjnych autorytetów "- tłumaczył.
Po uprawianiu sportu pozostały mu wspomnienia, kilka albumów oraz piękne zdjęcie z okładki "Sportowca", z czasów, kiedy był "niegrzecznym chłopcem".
 
 Wojciech Szatkowski




«« Powrót do listy wiadomości
 Zapisz w schowku     Drukuj     Wyślij znajomemu    1420



 
 
 
 
 
  
  
 

Copyright © MATinternet & Podhale-Sport - ZAKOPANE 1999-2024